Była godzina lekko po 20 jak zacząłem wynosić sprzęt (niestety Mak-Newton wymaga dłuższego chłodzenia). Na niebie nie było widać nic szczególnego, Księżyc przed pierwsza kwadrą, Saturn zmierzający ku zachodowi. Niebo się rozpogodziło, wiatr ucichł więc zacząłem fotografować oba ciała niebieskie (zdjęcia później). Gdy zbliżała się godzina 22 powoli zwijałem sprzęt by przygotować się na nocny spektakl. W roli głównej rój Perseidów, role drugoplanowe Droga Mleczna, galaktyka Andromedy, podwójna gromada Perseusza.
Było naprawdę cicho niczym przed burzą. Temperatura spadała gwiazdy jakby nieco mniej zaczęły mrugać. Zwierzęta przestały wydawać odgłosy nawet kot sąsiada który zawsze szpera w krzakach tym razem ucichł. Wiedziałem że zaraz coś się zacznie. By poczuć się pewniej wziąłem łyk złotego napoju gdy nagle... na niebie pojawiły się dwa błyski. Ledwo zdążyłem przetrzeć oczy a tu kolejny błysk. Pojawiały się nagle i równie nagle znikały. Kilka było małych ale były też naprawdę duże "okazy". W głowie pozostały mi dwa. Pierwszy wystrzelił niemal nade mną a obok niego równocześnie przeleciały jeszcze dwa. Drugi był jeszcze lepszy od pierwszego. Swoim blaskiem rozciął niebo prawie na pół. Wyleciał z pod gwiazdy Polarnej a zgasł w okolicach gwiazdozbioru Orła. W międzyczasie gdy nic nie wpadało w atmosferę Ziemi mogłem podziwiać długi pas Drogi Mlecznej, a tuż "pod nią" galaktykę Andromedy.
Przez godzinę (22-23) naliczyłem około 55 meteorów. Być może później było ich więcej ale pogoda zaczęła się psuć wiec zwinąłem się do domu.
Mimo chłodnego powietrza i dużej wilgoci warto było poświęcić godzinę, a gdyby nie chmury zapewne posiedziałbym dłużej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz